piątek, 30 grudnia 2016

Spotkania

Świąteczna gorączka (ta dosłowna i ta w przenośni) przeszkodziła mi w napisaniu kilku ciepłych słów z okazji świąt. Jednak oktawa Bożego Narodzenia wciąż trwa, a jutro czeka nas ostatni dzień 2016 roku. A że dobrych życzeń nigdy za wiele, pozwólcie, że tym wpisem je złożę.

Taki będzie mój 2017 rok- różowy i kobiecy, z tańcem, rowerem, ciastkiem...podróżami, perfumami, tylko książek brak na rysunku, ale one też będą :)
W zeszłym roku odeszło wiele osób. Pomijając artystów, swoje ziemskie pielgrzymowanie zakończył nagle i tragicznie proboszcz parafii św. Dominika na Służewie- o. Witold Słabig OP. Nie znałam go osobiście, raczej znałam jego kazania, wypowiedzi, widziałam, jak ten ciepły człowiek dobrze sprawuje swoją funkcję, skoro tak wielu ludzi przychodzi na Dominikańską, aby wspólnie się modlić
(i nie tylko).

Z relacji jego współbraci wiem, że ojciec Witold bardzo cenił sobie spotkania. Że często mówił "Przyjdźcie, na pewno będzie czas, aby się spotkać, porozmawiać". 

Z okazji świąt lubię życzyć różnych rzeczy. Oczywiście ważny jest ich wymiar duchowy- nawet dla tych, którzy deklarują się, jako niewierzący. Warto się zadumać nad tym, po co świętujemy Boże Narodzenie. 
Lubię także życzyć, aby ludzie sobie odpoczęli- w końcu jest to ten moment roku, kiedy wszyscy są zmęczeni podsumowaniami, kiermaszami, jasełkami, zestawieniami, itp., itd., czy ogólnie całym rokiem.
Najbardziej jednak lubię życzyć "spotkań z ludźmi, których chcemy spotykać, a nie tych, których musimy spotykać". Przecież na co dzień jesteśmy zmuszeni przebywać w różnym towarzystwie. Czasami mamy do czynienia z wręcz bardzo toksycznymi osobami. Dlatego życzę wszystkim, aby już nie tylko święta, ale cały nowy 2017 rok obfitował w dobre spotkania. W spędzanie jak największej ilości czasu z ludźmi, z którymi dobrze się czujemy, którzy nas wspierają i podbudowują, nie tymi, którzy próbują nas zdołować. Z tymi, którzy kojarzą nam się z ciepłem i światłem, jak Światło, które właśnie nadeszło pośród ciemnej nocy. 



Wspólne jedzenie, wspólne oglądanie filmów, wspólne uprawianie sportu, wyjścia do kin, teatrów... Jest mnóstwo form spędzania czasu. Byle robić to wszystko RAZEM. Osobiście, nie przez skajpa czy fejsbuka. Doprowadzać do wizyt w realu, a nie na ekranie czyjegoś komputera, tableta czy telefonu.

I śmiejmy się. Śmiejmy się jak najwięcej. Śmiech to zdrowie, a zdrowia życzylibyśmy sobie jak najbardziej. Przeczytałam gdzieś, że wspólny śmiech zbliża ludzi ze sobą, redukuje stres. Mamy trudne czasy, więc tym bardziej na przekór całemu bólowi po prostu śmiejmy się razem. Tak się tworzą przyjaźnie. Tak można wspomóc pokój na świecie, w choćby mikroskopijnym wymiarze, puszczając te małe iskierki dobra w obieg. Oby przetworzyły się w gorący ogień ;) dobra.

DO SIEGO I DOBREGO ROKU!!!
A oto i moja tegoroczna choinka. Nie wiem, jak Wasze, ale moja będzie stała do 2 lutego!


sobota, 17 grudnia 2016

Bazarek moja miłość

Odkąd pamiętam, nie cierpiałam chodzić na zakupy. Moja kochana Mama z moim Bratem uwielbiali modlić się nad każdą rzodkiewką i marchewką, co mnie osobiście doprowadzało do szału i zostawiałam ich samych z tą  przyjemnością. Także kiedy jeździliśmy z Bratem do Taty w Stanach, w latach dziewięćdziesiątych, kiedy kilomtrowe półki supermarketów kusiły swoją różnorodnością i wielkością, ja nie znosiłam kontemplacji nad takim czy innym keczupem.
Jednak życie jest życiem, człowiek się usamodzielnia, a że jeść trzeba to i na zakupy chodzić- także.

Mam to szczęście, że niedaleko od domu mam fantastyczny bazarek. 
Już dawno temu się przekonałam, że wizyty na nim to coś, czemu zakupy w wielkich samoobsługowych sklepach nawet nie mają co starać się dorównać.
Mam tu swoje stałe budki, Państwa sprzedających, których znam i z którymi chętnie rozmawiam. Jest drożej? Być może, ale kupuję i wiem, że nie daję zarobić prezesowi leniącemu się na fotelu za 1000 zł, który kupi sobie za moje pieniądze kolejne Ferrari, ale małym przesiębiorcom, którzy ciężko pracują, a przy okazji wzbogacają polską gospodarkę.

Zresztą, nawet, gdyby na sercu nie leżały mi tak bardzo względy ekonomii polskiej, poszłabym na bazarek chociażby dlatego, że stanowi on jeden z ostatnich bastionów komunikacji międzyludzkiej.
I tak- wizyty zazwyczaj zaczynam od przemiłej Pani Ali z tradycyjnego "zieleniaczka". Opowiadamy sobie to i owo, czasem na coś ponarzekamy. Kiedyś powitała mnie słowami: "O! Jest moja stokrotka!" :)  Zawsze mi mówi, że woli, żebym wpadała po mniej towaru, ale za to częściej. :) I tak się ciepło koło serca robi...

Potem kieruję się do budki spożywczej z dużą ilością nabiału. Pani, która tam pracuje, czasami jest zmęczona i miewa nietęgą minę. Jednak bardzo łatwo ją skruszyć- wystarczy zagadać, zapytać jak się czuje i już się uśmiecha. Ostatnio kupowałam serek mascarpone i chyba dzięki radom tej właśnie Ekspedientki po raz pierwszy wyszło mi jakieś ciasto:)

Kolejnym stałym punktem (poza piekarnią ;) jest sklepik ze słodyczami:) Cała moja rodzina i bliższa, i dalsza, i biologiczna, i nabyta wie, że w mojej lodówce można niekiedy nie znaleźć masła, jajek, sera, wędliny, ale jakaś czekoladka zawsze będzie :D Panowie w sklepie ze słodyczami mają same rarytasiki. I choć- jak przyznają- zawsze chodzi się do nich (nomen omen)- "na deser" (pod warunkiem, że zostanie jakaś gotówka po poprzednich zakupach), to ten deser niewątpliwie tam się znajdzie. Jeden z Panów bardzo lubi polityczno- ekonomiczne dysputy. Nie wkręcam się w nie zbytnio, ale to dzięki temu sprzedawcy uświadomiłam sobie, jak handel w tej części miasta jest trudny. To właśnie ten Pan powiedział mi, że miasto skategoryzowało nasze biedne Wierzbno w tej samej puli co osiedla przy ulicy Sobieskiego (a więc i przy Trakcie Królewskim) i nakłada na sprzedawców ogromne podatki. Mało tego- ludzie często nie chcą kupować w takich sklepikach, bo wydaje im się, że hipermarkety oferują te same produkty za niższe ceny. A to tylko złudzenie- np. żelki są po prostu sprzedawane w mniejszych paczkach, a w ostatecznym rozrachunku żelki w większej paczce na bazarku wychodzą znacznie taniej. Kolejny dowód na to, że nie wnikając głębiej w pewne sprawy omija nas wiele istotnych informacji... Czego sama jestem dowodem, niestety...
U Panów także (choć w innych budkach też) obkupuje się mój Tata, kiedy przyjedzie do Polski. Panowie już wiedzą, że jeśli Tata się pojawia, to znaczy, że trzeba będzie zamówić duż karton galaretek w czekoladzie, bloków galaretkowych oraz śliwek w czekoladzie i wisienek w likierze. Amerykany nie znajo...

Na naszym bazarku zakupy robią i młodzi, i starsi. Wiem, że są ludzie, którzy przyjeżdżają tu z innych części miasta.  
Oczywiście i tutaj nie brakuje oszustów i ludzi niemiłych. Jeden ze sprzedawców wędlin rozpoczynał od pojedynczej budki. Pamiętam swoje pierwsze wizyty tam- byłam pod wrażeniem wyboru, świeżości i sympatycznej obsługi. Dostałam trochę za dużo wędliny? Nie szkodzi, zjem. Ale kiedy drugi i trzeci raz zdarzyła się podobna sytuacja ("Oj, wie pani, trochę za dużo mi się ukroiło"), a po jakiś trzech miesiącach pojedyncza budka zrobiła się podwójna, odechciało mi się tam kupować.

Na szczęście "te minusy nie przysłaniają mi plusów", cytując klasyka. 

Wreszcie to, co najbardziej lubię w tym miejscu, to niepowtarzalna atmosfera pomiędzy handlarzami. Często słyszę, jak razem żartują, dokazują, jak sobie rozmieniają pieniądze czy polecają siebie nawzajem klientom. 
Weszłam dziś do sklepiku typu "klucze, zamki, żarówki, paski, zegarki, sznurówki", a szukałam... zapałek. Wyłonił się Pan o urodzie Roberta Biedronia, który polecił mi kiosk w sąsiedniej alejce (tam niestety pani była niemiła, ale przynajmniej miała zapałki :P)
Wcześniej stojąc w kolejce do piekarni podsłuchałam dialog dwóch panów, z dwóch różnych warzywniaków. Jeden właśnie przechadzał się wokół towaru, z rękami w kieszeni. Drugi na niego "nakrzyczał":
- Wyjmij te ręce z kieszeni i ludzi obsługuj!
- Pieniądze ścikam!- odpowiedział ten pierwszy.

W pierwszym momencie popatrzyłam w ich stronę zaniepokojona podniesionym tonem, ale zaraz potem uśmiechnęłam się na tą scenkę. Mina pana w piekarni (który owego dialogu nie słyszał) na widok mojego ubawienia- bezcenna. 

To w sumie niesamowite. Są przecież dla siebie nawzajem konkurencją. A jednak się wspierają i zdecydowanie lubią. Po prostu świetny zespół i niejedna korpo mogłaby się od nich uczyć!

Parę lat temu słyszałam głosy o rzekomej likwidacji bazarku. Na szczęście nic takiego się nie stało, ale jeśli tylko do czegoś takiego dojdzie, położę się Rejtanem pomiędzy budkami przy minus piętnastostopniowym mrozie!!! Myślę, że nie tylko ja. Bazarku nie oddamy, to nasza osiedlowa miłość:)

PS. Poniżej zamieszczam zdjęcie, na którym wygląda,, jakbym reklamowała jakąś melinę z graffiti, ale wierzcie mi- to raczej mój brak talentu fotograficznego...




poniedziałek, 5 grudnia 2016

Historia z serii niesamowitych :)

W kręgach, w których się obracałam, nauczono mnie, że w życiu nie ma przypadków. Znam również takich ludzi, którzy twierdzą, że życie składa się właśnie z przypadków wyłącznie. Niezależnie od tego, co kto na ten temat myśli i co myślę ja, zdarzają się takie historie, które ciężko racjonalnie wytłumaczyć. Ta jest jedną z nich.
W zeszłym tygodniu jeden z moich dni stał się wyjątkowo długi. Po trzydziestce mniej zależy Ci na oszczędzaniu, bardziej na komforcie. Ile zarabiają nauczyciele w Polsce- o tym nawet nie zamierzam się rozpisywać. Jednak kiedy jest prawie grudzień, na dworze siąpi jak na Alasce, a Ty od 4.30 jesteś na nogach... odżałowujesz te 30 złotych na taksówkę.
Podałam panu taksówkarzowi adres mojego domohotelu (bez obsługi), ustaliliśmy, którą trasą najlepiej jechać, po czym pan zapytał:
- Czy to tam, przy przedszkolu?
- Tak, dokładnie! Pewnie wszyscy panu podają moją ulicę jako wjazdową do przedszkola?
- Też... Ale znam to przedszkole, bo pracowała tam moja teściowa.
- O! no proszę! Wie pan, to moje macierzyste przedszkole.
- A Panią Stenię może pani pamięta?
Czy ja pamiętam Panią Stenię??? Moja kochana wychowawczyni z zerówki, nie mogłabym jej nie pamiętać! 

Pan powiedział, że była bardzo oddana pracy. Pokazał mi zdjęcia swojej żony, która podobno w czasach mojej przedszkolnej edukacji przychodziła do mamy do pracy. Ja niestety jej nie pamiętam... Za to moją kochaną Panią pamiętam doskonale.
- Miała zawsze bordo burzę włosów, była nieco tęższa- opisuje pan Wojtek.
Dokładnie, to ona!
Niestety, kilka lat temu zmarła. Nowotwór wątroby dość szybko postąpił.
Do tej pory posiadają w domu albumy ze zdjęciami, a nawet filmy nagrane w trakcie przedszkolnych przedstawień (Bogu dzięki żyliśmy w epoce, kiedy nie trzeba było się przejmować, że takie obrazki dostaną się w niepowołane ręce). 
Pan Wojtek delikatnie i z kulturą zasugerował, że jeśli podam mu numer telefonu, to oni z żoną poszukają wśród rodzinnych archiwów moich zdjęć, a może i film się jakiś znajdzie.  Zgodziłam się ochoczo (w takich sprawach zazwyczaj jestem impulsywna, ale tym razem się nie pomyliłam:)
Już następnego dnia odebrałam telefon:
- Pani Marysiu, nie ma pani na filmach, były kręcone nieco później, w latach dziewięćdziesiątych, ale znaleźliśmy pani zdjęcia, a nawet kartkę- napisane jest "Marynia Feldman z Rodzicami i bratem".

Podałam maila i już za momencik miałam te oto cudeńka w skrzynce:

 Pamiętam tą dziewczynkę z kotkiem! Nie pamiętam tekstu w środku. To musiały być wakacje przed zerówką (o ile mnie pamięć nie myli, z Panią Stenią spędziłam łącznie dwa piękne lata).

Wierszyk chyba moja Mamusia pisała :) Na dole moje własne kulfony :)



Pani Stenia to właśnie ta "bordowa burza loków" w środku na dolnej fotografii :)
Pamiętam tu niektórych... Niektórzy są teraz moimi znajomymi na facebooku...Jeśli rozpoznajecie się na którymś ze zdjęć, napiszcie do mnie proszę!

Ta historia uświadomiła mi wiele rzeczy. Po pierwsze, że trzeba przechowywać wspomnienia (zdjęcia, kartki..), nigdy nie wiadomo, kiedy mogą stać się potrzebne... I komu :)
Po drugie- przypadek, nie przypadek- podobnie jak ze wspomnieniami- nigdy nie wiemy, na jakie ścieżki można trafić pod koniec długiego dnia.
I wreszcie- myślę, że prawdą jest, iż "wszystkiego, co naprawdę powinnam wiedzieć dowiedziałam się w przedszkolu" :) Pani Stenia zapewniła mi tam jedne z najlepszych lat życia. Może dlatego potem stałam się na jakiś czas jej "koleżanką po fachu"? ;)

Serdecznie pozdrawiam Pana Wojtka z Żoną!


piątek, 2 grudnia 2016

Taką zimę kocham

Trafiłam dziś do bajki. Decydując się na przejście przez działki w drodze z metra do domu nie wiedziałam, że z ulicy wchodzę w zupełnie inny świat. 
Cisza, spokój, pusto wszędzie. Idę, a przede mną uginające się gałązki krzewów z dwóch stron alejki łączą się razem w niby bramę. Między gałązkami przelatują sikorki. Na czerwonych i czarnych kuleczkach bzu i róży zwisają sople. 
Idę sobie tymi dróżkami i wcale nie jest mi zimno. Biała pierzynka sprawia, że czuję się spokojnie. Zupełnie, jakbym nagle ze środka miasta trafiła w środek spokojnej wsi. Przypominają mi się dziecięce spacery po ukochanym Adamowie.  Czuję wdzięczność, że jest mi ciepło i że niczego w tej chwili mi nie brakuje.
Nagle orientuję się, że śnieg tak bardzo zasnuł drzewa na działkach, że ciężko będzie mi określić alejkę, w którą powinnam skręcić, aby wyjść na ulicę. Ale wiecie co? wcale mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Poczułam chęć zgubienia się w tym baśniowym labiryncie...:)
W tej baśni jestem królewną, która przechadza się po białym puszystym dywanie. Drzewa przygniecione śniegiem niczym poddani kłaniają mi się po drodze. Odwiedzam mieszkańców królestwa, którzy mieszkają pod różnymi adresami. Są piękni, ale nie są ludźmi.

 Mam ostatnio takie postanowienie, że będę się więcej uśmiechać. Do obcych ludzi. Zauważyłam, że wbrew pozorom zrobiłam się introwertyczką. Kiedyś uśmiechałam się więcej (o czym z resztą już tutaj pisałam). Teraz ciężko mi się przełamać wśród obcych ludzi. Od kilku dni próbuję wcielić w życie plan, aby uśmiechać się do nieznajomych mi osób. Jest to trudniejsze, niż myślałam. Nie tylko z powodu pewnej nieśmiałości (owszem- nieśmiałości), ale może bardziej dlatego, że coraz mniej chce mi się uśmiechać.
Dziś Pan Bóg dał mi całkiem konkretny powód do uśmiechu. Sami widzicie :)
PS. Dziękuję Dominice za inspirację ze zdjęciami i Joli za pomysł z uśmiechem :)

czwartek, 17 listopada 2016

Speed dating też przetestowałam

Ponieważ zasoby internetu mnie nie powaliły, postanowiłam w ramach ćwiczeń w konwersacjach damsko- męskich (które to ćwiczenia zalecają specjaliści w domenie uwodzenia), przejść się na imprezę zwaną speed datingiem.
Zasada jest prosta: kilkanaście babeczek siedzi, w tym samym czasie mniej więcej tyle samo facetów zmienia co jakiś czas miejsce i w ten piękny sposób każda niewiasta ma okazję porozmawiać z każdym kawalerem. W trakcie można prowadzić notatki, a na koniec każdy uczestnik zaznacza, z kim chciałby kontynuować znajomość. Jeśli wyniki się pokryją (tzn mężczyzna wybierze kobietę, któa go także wybierze), to organizatorzy imprezy wysyłają randkowiczom kontakty do siebie.
Po pierwszym razie wybrało mnie 6 facetów, ja wybrałam 4... zupełnie innych.
Drugi raz poszłam na randki po angielsku. Było kilku zagraniczników, zaznaczyłam 3, mnie zaznaczyło 6, jeden wybór się pokrył. To był sympatyczny Polak z brodą. Niestety, nigdy do mnie nie napisał.
Generalnie miałam bardzo dobre zdanie o tych spotkaniach. Kontakt bezpośredni jest jednak nieoceniony, a przecież nie od dziś wiadomo, że 90% przekazu komunikacyjnego jest niewerbalne. Pomyślałam sobie, że faceci, którzy tam chodzą dużo lepiej wypadają wobec swoich kolegów, którzy w internecie zamieszczają sfotoszopowane portrety i udają generalnie rzecz biorąc greckich bogów. Ci wyszli z domu, PODJĘLI WYSIŁEK, wyszli z inicjatywą. Pokazali się tacy, jacy są (przynajmniej wizualnie). Wielu z nich przyznawało się, że są nieśmiali. Naprawdę doceniłam to, że pokonali tą nieśmiałość, lenistwo, wygodę, czy Bóg wie, co jeszcze. Kiepskie wyniki nie zraziły mnie. Pomyślałam, że to super, że jest okazja do rozmowy. Z wieloma z tych chłopaków bardzo chętnie bym się zaprzyjaźniła.
Nie poddawałam się.

W ramach pracy nad sobą postanowiłam następnym razem pójść na randki z ankietami. Procedura jest taka sama, przy czym dodatkowo wypełnia się ankietę o osobie, którą się poznało. Twój rozmówca także wyraża swoją opinię o Tobie. Postanowiłam wziąć byka za rogi i dowiedzieć się nieco o sobie.  W końcu mając opinię z drugiej strony barykady dowiem się, jak jestem postrzegana albo  co ewentualnie powinnam w sobie poradzić. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Z samej imprezy wróciłam w szampańskim humorze; dawno się tak nie ubawiłam! 

Przede wszystkim muszę wspomnieć jednego kandydata- pół Greka. Zaczął rozmowę ze mną od tego, że "może mnie kiedyś do Grecji zabierze", następnie stwierdził, że "właśnie nagrał płytę" i że ma nadzieję wydać jako pierwszy signiel piosenkę pt. "Love Begins With Sex"- "I już wiesz, jaka jest moja osobowość"- dodał z błyskiem w oku. Następnie oznajmił mi, iż ma nadzieję zostać niegdyś okrzykniętym "największym hedonistą świata". Przez większość rozmowy mówił tylko o sobie. Zastanawiałam się, czy nie jest jednym z tych, którzy na speed dating przychodzą po to, aby obśmiać innych, gdyż jego zaabsorbowanie sobą i własną cudownością (wątpliwą) nie pozostawiło miejsca na nic z mojej strony (może poza westchnięciem). Kiedy był przestój i Apollos współczesnego hedonizmu nie miał partnerki do rozmowy, włączył na cały zycher tableta i zaczął śmiać się w niebogłosy. Szczerze mówiąc, nawet dzieci u mnie w klasie chyba nie wpadłyby na taką formę desperackiego zwrócenia na siebie uwagi.

Na szczęście byli inni i w trakcie imprezy wydawało mi się, że chętnie jeszcze bym się z nimi umówiła.
Kiedy wypełniałam ich ankiety, starałam się raczej miłe rzeczy pisać, np. nie zwracałam uwagi na to, że ktoś ma zeza albo że ma obleśne brodawki na twarzy. Za to wygląda na to, że panowie byli naprawdę mocno bezkrytycznie do siebie nastawieni. Niektórzy chyba myślą o sobie, że są Adonisami wynurzającymi się z boskiej piany. 
Po imprezie dostałam ankiety na swój temat. Z pewnym drżeniem otworzyłam tą kopertę. "Miła", "ładna", "sympatyczna", "uśmiechnięta", "pozytywna", "otwarta", "pozytywnie zakręcona". Czyli nie jest źle.
Natomiast padło kilka takich stwierdzeń, przy których ubawiłam się jeszcze lepiej niż przy greckim herosie. Oto "the best of" z opinii o mnie:

 -jako rada dla mnie- "Może bardziej kolorowo się ubieraj". Yyyyy (miałam granatową bluzkę, czarne obcisłe spodnie i kozaki). Na co dzień noszę się aż nazbyt kolorowo. Ale ok. Pan wyszedł z założenia, że zawsze noszę się na ciemno.

-uwaga co do mojego ubioru: "chyba trochę za elegancko, bez wow", rada od tego pana:" brak- powodzenia :) " ( to "powodzenia"- jakby mnie ktoś w mordę strzelił, "będziemy z panią w kontakcie" :/). "Bez wow"? Znaczy że co? za mały dekolt, za mało odsłonięte uda, czy tak, proszę pana?

- kolejny randkowicz- "co rzuciło ci się najbardziej w oczy"- pozytywne- "otwarta", negatywne "zmęczona nieco", ubiór- "Ciekawe nawet", fryzura (miałam rozpuszczone włosy)- "średnia, ale sam nie wiem, trzeba lekko ułożyć"; słabe strony wyglądu- "lekkie zmarszczki " (obśmiałam się ) i najlepsze- rada dla mnie od tego Belomonda: "trochę energii, spróbuj poflirtować". Pan przeprzystojny nie wpadł na to, że nie próbowałam z nim flirtować, ponieważ... może po prostu nie było z kim...?

- inny pan na pytanie o fryzurę napisał "gra" (ostatecznie wolę, żeby fryzura grała, niż żeby miała tanczyć...); kultura osobista- "RACZEJ wysoka", mocne strony osobowości- "RACZEJ ineligentna osoba". Rozumiem. Blond włosy zawsze dają ten dreszczyk niepokoju i suspensu. "Warta poznania" (Warszawy też warta?) 

- i wreszcie jedna z najlepszych, podejrzewam o nią Pana, Co Udawał Greka- pierwsze wrażenie pozytywne- "wyważona", negatywne - "zbyt sztywna", rada- wpisał w cudzysłów, jakby sam siebie cytował (nowy Paolo Coelho, niech go szlag)- "Więcej luzu". Tak. Zdeycodwanie siedziałam z kijem w tyłku i związana niewidzialną linią stresu przy tym boskim okazie.

Bezpośrednio po randce mój nastrój się podniósł; umiałam śmiać się z tych różnych zabawnych przypadków.
Zaznaczyłam 5 panów, którzy wydawali mi się porządni dobrze wyglądający, uśmiechnięci..... wszystkich było 14.
Moje dobre samopoczucie utrzymywało się do nastepnego poranka, kiedy to przyszły wyniki. 4 mnie wybrało, w tym brak wspólnego wyboru. Zaczęłam podejrzewać tą firmę, że nabijają sobie klientelę.
Czy spróbuję jeszcze? Być może.
Ale cudów się nie spodziewam.

PS. Miało być na śmiesznie, ale jakoś dziś nie wyszło. Sory.

piątek, 11 listopada 2016

Wódka czy melisa...


Spełniając swój patriotyczny i niełatwy obowiązek niesienia kaganka oświaty, po wieczornym sprawdzaniu prac młodzieży stwierdzam,co następuje:
- dokonałam przeglądu leksykonu przekleństw polskich w praktyce,
- mimo śniegu na dworze jest mi gorąco,
- mam zdecydowanie za mało alkoholu w lodówce,
- chyba jednak mówię za cicho lub za mało dobitnie w klasie,
- dobrze, że mam w domu chociaż wiśnie w likierze,
- dobrze, że mieszkam sama,
- nawet jak pochowają mnie w Alei Zasłużonych, na nagrobku napiszą "Bo to zła nauczycielka była".

Dobrej nocy i hepi indipendens.
M.

poniedziałek, 10 października 2016

Droga Polko, Drogi Polaku

Droga Polko, Drogi Polaku,


Wczoraj był Międzynarodowy Dzień Pisania Listów. Zastanawiałam się, do kogo chciałabym napisać list. Zwłaszcza w czasach, gdy listy już dawno nie są w cenie. W każdym razie- nie te tradycyjne.

Piszę do Ciebie, droga Polko, drogi Polaku. Jesteś być może moim znajomym, a może przypadkowo spotkaną na ulicy, w tramwaju, metrze osobą. To ma mniejsze znaczenie Jesteś moim Rodakiem.  Obojgu nam "żyć przyszło w kraju nad Wisłą". 
Pozwól, że pozostanę przy męskiej formie. Nie dlatego, że jestem "politycznie niepoprawna", czy że "zdominował mnie patriarchat", ale dlatego, że taki jest język polski i tak jest łatwiej. Po prostu.

Pragnę zaznaczyć, że nie chcę nikogo tym listem obrazić. Naprawdę. Wręcz przeciwnie.
Niecierpię polityki i o niej tu nie będzie. 

Jednak coraz częściej obserwuję, że Polak Polakowi wilkiem, katem, sędzią. Zbyt często widzę hejt w sieci, na ulicy, w oczach ludzi.
Moje czy Twoje poglądy nie mają tu nic do rzeczy. Ataki i brak kultury widać z każdej strony.

Dlaczego większość ludzi zakłada, że jeśli nie jestem z nimi, to na pewno jestem przeciwko? Dlaczego jeśli nie wyrażam swoich poglądów otwarcie to na bank kibicuję opcji " z naprzeciwka"?  Czy wszystko jest tylko czarne albo białe jak osławione dwa protesty z zeszłego tygodnia?

Wszyscy jesteśmy synami i córkami tej ziemi. Łączy nas tak wiele- historia, kultura, bohaterowie, zabytki, przyroda... Łączy nas także przyszłość tego kraju. Dlaczego  światła są skierowane tylko na to, co nas dzieli?

Droga Polko, drogi Polaku. Nie patrz, proszę, wilkiem na mnie. Nie wiesz, przez co przeszłam, kim jestem, co sądzę o aborcji, wierze, równości, żołnierzach wyklętych. Niezależnie od wszystkiego- uśmiechnij się do mnie, kiedy przechodzę koło Ciebie w metrze. Pomóż mi otworzyć drzwi, kiedy dźwigam ciężkie siatki. Uciesz się drobnymi rzeczami każdego dnia. Wykonaj swoją pracę dobrze, bądź wierny w swoich obowiązkach- to też jest patriotyzm. Bądź dobry dla dzieci, bo one są przyszłością naszego narodu. Nie narzucaj mi swojego zdania. To, że myślę inaczej niż Ty nie znaczy, że jestem zła, nienormalna, opętana, średniowieczna, postępowa (wypowiedziane z ironią), niemoralna, zindoktrynowana, niemyśląca - niepotrzebne skreślić. 

Mam prawo do własnego zdania, podobnie jak i Ty.

Powyższe słowa kieruję także do siebie wobec Ciebie, droga Polko, drogi Polaku.

Szanujmy się nawzajem. Tylko tyle i AŻ tyle.

Z poważaniem,
Polka.

wtorek, 23 sierpnia 2016

Oto dlaczego nie przekonałam się do randek z internetu


Współczesne dziewczęta należące do tzw. starszej młodzieży muszą czasami odwołać się do nowoczesnych środków komunikacji, aby poznać miłego pana.
Od jakiegoś czasu wysłuchiwałam historie koleżanek, które z większym bądź mniejszym powodzeniem umawiały się na randki z internetu. W akcie desperacji pewnej nocy wykupiłam miesięczny abonament w pewnym serwisie, którego nazwę litościwie pominę.
Z łącznie trzech panów, którzy odezwali się do mnie, na spotkanie wybrałam tylko jednego. Może dlatego, że napisał coś więcej niż „cześć”, „Dzień dobry” lub „J”. Choć nie powiem- miał chyba jedną wersję dla wszystkich panien: „Czy na żywo też jesteś taka urocza? Masz piękny uśmiech i powinnaś się jak najczęściej uśmiechać”. Przyjrzałam się swoim zdjęciom. Uśmiechałam się raczej lekko. Ale dobrze, niech będzie: „Na żywo jestem jeszcze bardziej urocza” odpowiedziałam i umówiliśmy się, jak wszyscy „prawdziwi warszawiacy” pod Rotundą.
-                     Ja to bym się przeszedł. A tyyyy?- zapytał po przywitaniu niewysoki jegomość, który na zdjęciach jednak zdawał się wyższy. A w każdym razie centymetry, które podał wskazywały na to, że jest wyższy ode mnie... a nie niższy.
-                     Ok...- odparłam nieśmiało, mając nadzieję na to, że jednak w pewnym momencie usiądziemy gdzieś kulturalnie, bo poznawać wolę człowieka twarzą w twarz, a nie- ramię w ramię. Zwłaszcza, kiedy sakramentalne „A tyyyy?” ( z przeciągnięciem frazy na „yyyyy”) pada poprzez wyrazisty zwrot przez ramię i zaatakowanie twarzą mojej twarzy.
-                     Ale nie złożysz na mnie reklamacji?
-                     Ale jak to?- zapytałam zdziwiona, myśląc, że jest odpowiedni dział życzeń i zażaleń. Ależ nie, mój towarzysz miał na myśli dział reklamacji firmy ubezpieczeniowej, której był pracownikiem. Zrozumiałam to z kontekstu, kiedy internetowy amant tak bardzo snuł swoje opowieści o reklamacjach na niego spływających, że nie zauważył, jak czasami otwierałam usta w celu powiedzenia czegoś.

Zatem- przeszliśmy się. Ja chodzić lubię i sam marsz nie przeszkadzał mi, jednak zajrzałam na zegarek, kiedy po raz pierwszy poczułam się zmęczona. Nie spacerem. Towarzystwem.
Rozmowa skierowała się na moje życie zawodowe. Poinformowałam jegomościa, że pracuję w szkole. Wyraziłam się ogólnie o dzieciach, że bywają różne, niektóre niesforne i nieujarzmione.
-                     A tyyyyy?- padło tradycyjnie, z atakiem twarzy przez ramię.
-                     Co ja?
-                     No, jaka jesteś? Niesforna, nieujarzmiona?

O losie, to się nie dzieje naprawdę...

Po chwili konsternacji padło:
-   Wiesz, ja to lubię zadawać pytania NA POMYŚLENIE. A ty lubisz, jak ci ktoś zadaje pytania?
-   Wiesz... Ja po prostu lubię rozmawiać- odrzekłam skromnie, skrzętnie korzystając ze swojego czasu antenowego.
-   A to ja lubię, jak ktoś lubi odpowiadać na pytania, bo na przykład denerwuje mnie to, kiedy spotykam się z kimś, dajmy na to- tak jak ja z tobą teraz i ja zadaję pytania, a ta druga osoba milczy albo tylko odpowiada na moje pytania albo odpowiada krótko i...
Nie no, nie wierzę. Teraz będzie mi wyświetlał film pt. „Moje przygody z pannami z portalu”? Zachowałam jednak zimną krew:
-                     Wiesz, no.. Musisz wziąć pod uwagę kontekst... Ja akurat nie mam z tym problemu, ale rozumiem, że ktoś może się czuć w takiej sytuacji jak ta zestresowany...

      Ha! Punkt dla mnie. Jego „pytanie na pomyślenie” skończyło się moją odpowiedzią na pomyślenie.

         Dalej jednak było już tylko gorzej. Opowieści ciąg dalszy:

-   Ja to tak bym chciał się ustatkować i mieć dzieci gdzieś koło czterdziestki.... A tyyy?
-   Co ja?
-   No... u ciebie do czterdziestki bliżej przecież.

Yyyy. No... nie da się ukryć. Spoko, mój wiek nie jest dla mnie powodem kompleksów.
-   Tak, wiem, jestem starsza od ciebie.
-   No właśnie, jak to możliwe?
-   Ale co?
-   No, że jesteś starsza, a wyglądasz młodziej?

         To zdaje się komplement przeleciał rykoszetem w przestrzeni otwartej. Ale dziewczyna się nie zorientowała.

         Dalsze perełki:
-               Ja to do pracy wstaję za dwadzieścia czwarta, pracuję od 6.
-               Ale chyba wcześniej kończysz?
-               No, czasem nawet o 18.
-               Ale przecież to niezgodne z prawem!
-               No, u nas pracuje się na godziny. Tyle, ile godzin wypracujesz, tyle zarabiasz.
-               No, ale... Jesteś w stanie tak pracować do 18? Przecież po 16 już pewnie nie masz siły?
-               Ee, po 16 to ja już nie pracuję. Po 16 to ja już tylko kabarety i filmiki z internetu oglądam i śmieję się do siebie jak głupi.

         To tyle, jeśli chodzi o zainteresowania pana. Wyznał także, że studia kończył zaoczne i nie bardzo go interesowały. Za to przyznał, że władze jego uczelni w rodzinnym mieście „interesowało tylko to, czy płacisz”.
        
         Oczywiście praca także nie jest jego pasją. Chętnie by ją zmienił, ale widać woli po 16 rozwijać swoje hobby, zamiast wysyłać nowe CV. Pomijam fakt, że pracuje na drugim końcu miasta w stosunku do końca, na którym mieszka. Ale przecież po co się przeprowadzać.
        
         Cóż... cierpliwie słuchałam, coś nawet od siebie opowiadałam. Tolerancyjnie podeszłam do sformułowań kaleczących język polski w stylu „ poszłem”, „wyszłem”, „letko”, a przy „mojemu bratowi” myślałam, że się przesłyszałam, ale nie- ten związek wyrazowy został powtórzony i przyprawił mnie o więdnięcie uszu. Dobra, myślę sobie- nie bądź językową purystką. Wszak w mężczyźnie odpowiednia forma wyrazowa nie jest najważniejsza. Przyszedł jednak czas na gorzką wisienkę na tym skapcaniałym torcie.

-               Ja to bardzo nie lubię chodzić z moją mamą na zakupy.
-               O, ja też bardzo nie lubię zakupów. A co, chodzisz z mama na zakupy, kiedy jesteś w...- tu wymieniłam nazwę jego rodzinnego miasta, niegdyś wojewódzkiego!
-               Nie, tutaj z mamą chodzę na zakupy. Bo ja mieszkam z mamą.

         Ooo, koleś. To już wiem, że pożegnamy się bez szans na następne spotkanie. Trzydzieści trzy lata i na garnuszku mamusi... Możesz o mnie zapomnieć tak szybko, jak ładuje ci się filmik na youtubie.
-               Ale... Nie przeszkadza ci to? Ja na przykład już bym nie była w stanie mieszkać ze swoją mamą. – próbowałam  podać pewną aluzję.
-               No, nie, nie narzekam...- jak masz uprane, poprasowane, ugotowane i pozmywanie, to spróbuj ponarzekać, gościu..- No wiesz, przecież jej nie wyrzucę...
-               Nie musisz wcale jej wyrzucać. Sam się możesz wyprowadzić.- nie dawałam za wygraną.
-               No, ale nie wiem, czy by sobie poradziła finansowo...

         Nie miałam już zbytnio ochoty dyskutować, że zawsze można mamusi kochane pieniążki przesłać; po prostu nie było sensu. Teraz najważniejsze stało się dotarcie do najbliższej stacji metra.
         Niestety. Była daleko.

         Opowieść snuła się (dosłownie!) dalej.
-               Wiesz, jak pracowałem w moim rodzinnym mieście, to jeździłem jeszcze samochodem, zanim mi go skasowali. I...handlowałem zielonymi!!!
-               Czym?
-               Aha! To jest moje słynne pytanie na pomyślenie! No pomyśl, co jest zielone?
-               No nie wiem- dolarami?
-               Nie!- brzmiała pełna zachwytu nad sobą odpowiedź.
-               No to nie wiem... Marihuana?
-               Nie! A pomyśl, co jesz codziennie... no, prawie codziennie i jest zielone?- skąd on wie, co ja jem codziennie albo prawie codziennie?
-               No... ogórki?
-               Tak!! Warzywami handlowałem! To właśnie było pytanie na pomyślenie!

To taka próbka poczucia humoru pana...

Wreszcie nadeszła upragniona stacja metra. Pożegnaliśmy się kulturalnie. Z rozpędu powiedziałam „do zobaczenia”. Z ulgą zeszłam na peron. I kiedy kilka dni później dostałam wiadomość o treści:  „ Miło było cię słuchać i miło by było spotkać się znowu z taką uroczą dziewczyną. Co ty na to, abyśmy wymienili się numerami telefonu?” – jedyna odpowiedź, jaką miałam w myśli (a której ostatecznie nie przesłałam wcale) brzmiała: „....or not???”