wtorek, 23 sierpnia 2016

Oto dlaczego nie przekonałam się do randek z internetu


Współczesne dziewczęta należące do tzw. starszej młodzieży muszą czasami odwołać się do nowoczesnych środków komunikacji, aby poznać miłego pana.
Od jakiegoś czasu wysłuchiwałam historie koleżanek, które z większym bądź mniejszym powodzeniem umawiały się na randki z internetu. W akcie desperacji pewnej nocy wykupiłam miesięczny abonament w pewnym serwisie, którego nazwę litościwie pominę.
Z łącznie trzech panów, którzy odezwali się do mnie, na spotkanie wybrałam tylko jednego. Może dlatego, że napisał coś więcej niż „cześć”, „Dzień dobry” lub „J”. Choć nie powiem- miał chyba jedną wersję dla wszystkich panien: „Czy na żywo też jesteś taka urocza? Masz piękny uśmiech i powinnaś się jak najczęściej uśmiechać”. Przyjrzałam się swoim zdjęciom. Uśmiechałam się raczej lekko. Ale dobrze, niech będzie: „Na żywo jestem jeszcze bardziej urocza” odpowiedziałam i umówiliśmy się, jak wszyscy „prawdziwi warszawiacy” pod Rotundą.
-                     Ja to bym się przeszedł. A tyyyy?- zapytał po przywitaniu niewysoki jegomość, który na zdjęciach jednak zdawał się wyższy. A w każdym razie centymetry, które podał wskazywały na to, że jest wyższy ode mnie... a nie niższy.
-                     Ok...- odparłam nieśmiało, mając nadzieję na to, że jednak w pewnym momencie usiądziemy gdzieś kulturalnie, bo poznawać wolę człowieka twarzą w twarz, a nie- ramię w ramię. Zwłaszcza, kiedy sakramentalne „A tyyyy?” ( z przeciągnięciem frazy na „yyyyy”) pada poprzez wyrazisty zwrot przez ramię i zaatakowanie twarzą mojej twarzy.
-                     Ale nie złożysz na mnie reklamacji?
-                     Ale jak to?- zapytałam zdziwiona, myśląc, że jest odpowiedni dział życzeń i zażaleń. Ależ nie, mój towarzysz miał na myśli dział reklamacji firmy ubezpieczeniowej, której był pracownikiem. Zrozumiałam to z kontekstu, kiedy internetowy amant tak bardzo snuł swoje opowieści o reklamacjach na niego spływających, że nie zauważył, jak czasami otwierałam usta w celu powiedzenia czegoś.

Zatem- przeszliśmy się. Ja chodzić lubię i sam marsz nie przeszkadzał mi, jednak zajrzałam na zegarek, kiedy po raz pierwszy poczułam się zmęczona. Nie spacerem. Towarzystwem.
Rozmowa skierowała się na moje życie zawodowe. Poinformowałam jegomościa, że pracuję w szkole. Wyraziłam się ogólnie o dzieciach, że bywają różne, niektóre niesforne i nieujarzmione.
-                     A tyyyyy?- padło tradycyjnie, z atakiem twarzy przez ramię.
-                     Co ja?
-                     No, jaka jesteś? Niesforna, nieujarzmiona?

O losie, to się nie dzieje naprawdę...

Po chwili konsternacji padło:
-   Wiesz, ja to lubię zadawać pytania NA POMYŚLENIE. A ty lubisz, jak ci ktoś zadaje pytania?
-   Wiesz... Ja po prostu lubię rozmawiać- odrzekłam skromnie, skrzętnie korzystając ze swojego czasu antenowego.
-   A to ja lubię, jak ktoś lubi odpowiadać na pytania, bo na przykład denerwuje mnie to, kiedy spotykam się z kimś, dajmy na to- tak jak ja z tobą teraz i ja zadaję pytania, a ta druga osoba milczy albo tylko odpowiada na moje pytania albo odpowiada krótko i...
Nie no, nie wierzę. Teraz będzie mi wyświetlał film pt. „Moje przygody z pannami z portalu”? Zachowałam jednak zimną krew:
-                     Wiesz, no.. Musisz wziąć pod uwagę kontekst... Ja akurat nie mam z tym problemu, ale rozumiem, że ktoś może się czuć w takiej sytuacji jak ta zestresowany...

      Ha! Punkt dla mnie. Jego „pytanie na pomyślenie” skończyło się moją odpowiedzią na pomyślenie.

         Dalej jednak było już tylko gorzej. Opowieści ciąg dalszy:

-   Ja to tak bym chciał się ustatkować i mieć dzieci gdzieś koło czterdziestki.... A tyyy?
-   Co ja?
-   No... u ciebie do czterdziestki bliżej przecież.

Yyyy. No... nie da się ukryć. Spoko, mój wiek nie jest dla mnie powodem kompleksów.
-   Tak, wiem, jestem starsza od ciebie.
-   No właśnie, jak to możliwe?
-   Ale co?
-   No, że jesteś starsza, a wyglądasz młodziej?

         To zdaje się komplement przeleciał rykoszetem w przestrzeni otwartej. Ale dziewczyna się nie zorientowała.

         Dalsze perełki:
-               Ja to do pracy wstaję za dwadzieścia czwarta, pracuję od 6.
-               Ale chyba wcześniej kończysz?
-               No, czasem nawet o 18.
-               Ale przecież to niezgodne z prawem!
-               No, u nas pracuje się na godziny. Tyle, ile godzin wypracujesz, tyle zarabiasz.
-               No, ale... Jesteś w stanie tak pracować do 18? Przecież po 16 już pewnie nie masz siły?
-               Ee, po 16 to ja już nie pracuję. Po 16 to ja już tylko kabarety i filmiki z internetu oglądam i śmieję się do siebie jak głupi.

         To tyle, jeśli chodzi o zainteresowania pana. Wyznał także, że studia kończył zaoczne i nie bardzo go interesowały. Za to przyznał, że władze jego uczelni w rodzinnym mieście „interesowało tylko to, czy płacisz”.
        
         Oczywiście praca także nie jest jego pasją. Chętnie by ją zmienił, ale widać woli po 16 rozwijać swoje hobby, zamiast wysyłać nowe CV. Pomijam fakt, że pracuje na drugim końcu miasta w stosunku do końca, na którym mieszka. Ale przecież po co się przeprowadzać.
        
         Cóż... cierpliwie słuchałam, coś nawet od siebie opowiadałam. Tolerancyjnie podeszłam do sformułowań kaleczących język polski w stylu „ poszłem”, „wyszłem”, „letko”, a przy „mojemu bratowi” myślałam, że się przesłyszałam, ale nie- ten związek wyrazowy został powtórzony i przyprawił mnie o więdnięcie uszu. Dobra, myślę sobie- nie bądź językową purystką. Wszak w mężczyźnie odpowiednia forma wyrazowa nie jest najważniejsza. Przyszedł jednak czas na gorzką wisienkę na tym skapcaniałym torcie.

-               Ja to bardzo nie lubię chodzić z moją mamą na zakupy.
-               O, ja też bardzo nie lubię zakupów. A co, chodzisz z mama na zakupy, kiedy jesteś w...- tu wymieniłam nazwę jego rodzinnego miasta, niegdyś wojewódzkiego!
-               Nie, tutaj z mamą chodzę na zakupy. Bo ja mieszkam z mamą.

         Ooo, koleś. To już wiem, że pożegnamy się bez szans na następne spotkanie. Trzydzieści trzy lata i na garnuszku mamusi... Możesz o mnie zapomnieć tak szybko, jak ładuje ci się filmik na youtubie.
-               Ale... Nie przeszkadza ci to? Ja na przykład już bym nie była w stanie mieszkać ze swoją mamą. – próbowałam  podać pewną aluzję.
-               No, nie, nie narzekam...- jak masz uprane, poprasowane, ugotowane i pozmywanie, to spróbuj ponarzekać, gościu..- No wiesz, przecież jej nie wyrzucę...
-               Nie musisz wcale jej wyrzucać. Sam się możesz wyprowadzić.- nie dawałam za wygraną.
-               No, ale nie wiem, czy by sobie poradziła finansowo...

         Nie miałam już zbytnio ochoty dyskutować, że zawsze można mamusi kochane pieniążki przesłać; po prostu nie było sensu. Teraz najważniejsze stało się dotarcie do najbliższej stacji metra.
         Niestety. Była daleko.

         Opowieść snuła się (dosłownie!) dalej.
-               Wiesz, jak pracowałem w moim rodzinnym mieście, to jeździłem jeszcze samochodem, zanim mi go skasowali. I...handlowałem zielonymi!!!
-               Czym?
-               Aha! To jest moje słynne pytanie na pomyślenie! No pomyśl, co jest zielone?
-               No nie wiem- dolarami?
-               Nie!- brzmiała pełna zachwytu nad sobą odpowiedź.
-               No to nie wiem... Marihuana?
-               Nie! A pomyśl, co jesz codziennie... no, prawie codziennie i jest zielone?- skąd on wie, co ja jem codziennie albo prawie codziennie?
-               No... ogórki?
-               Tak!! Warzywami handlowałem! To właśnie było pytanie na pomyślenie!

To taka próbka poczucia humoru pana...

Wreszcie nadeszła upragniona stacja metra. Pożegnaliśmy się kulturalnie. Z rozpędu powiedziałam „do zobaczenia”. Z ulgą zeszłam na peron. I kiedy kilka dni później dostałam wiadomość o treści:  „ Miło było cię słuchać i miło by było spotkać się znowu z taką uroczą dziewczyną. Co ty na to, abyśmy wymienili się numerami telefonu?” – jedyna odpowiedź, jaką miałam w myśli (a której ostatecznie nie przesłałam wcale) brzmiała: „....or not???”

2 komentarze:

  1. Kochana- błagam-pisz tutaj!!!!!! Marnujesz się. Gdybym miała taką władzę, zostałabym Twoim wydawcą. Wróć do bloga, proszę!!!!! Koniecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. :) Dziękuję! Obiecuję poprawę!

    OdpowiedzUsuń