piątek, 30 grudnia 2016

Spotkania

Świąteczna gorączka (ta dosłowna i ta w przenośni) przeszkodziła mi w napisaniu kilku ciepłych słów z okazji świąt. Jednak oktawa Bożego Narodzenia wciąż trwa, a jutro czeka nas ostatni dzień 2016 roku. A że dobrych życzeń nigdy za wiele, pozwólcie, że tym wpisem je złożę.

Taki będzie mój 2017 rok- różowy i kobiecy, z tańcem, rowerem, ciastkiem...podróżami, perfumami, tylko książek brak na rysunku, ale one też będą :)
W zeszłym roku odeszło wiele osób. Pomijając artystów, swoje ziemskie pielgrzymowanie zakończył nagle i tragicznie proboszcz parafii św. Dominika na Służewie- o. Witold Słabig OP. Nie znałam go osobiście, raczej znałam jego kazania, wypowiedzi, widziałam, jak ten ciepły człowiek dobrze sprawuje swoją funkcję, skoro tak wielu ludzi przychodzi na Dominikańską, aby wspólnie się modlić
(i nie tylko).

Z relacji jego współbraci wiem, że ojciec Witold bardzo cenił sobie spotkania. Że często mówił "Przyjdźcie, na pewno będzie czas, aby się spotkać, porozmawiać". 

Z okazji świąt lubię życzyć różnych rzeczy. Oczywiście ważny jest ich wymiar duchowy- nawet dla tych, którzy deklarują się, jako niewierzący. Warto się zadumać nad tym, po co świętujemy Boże Narodzenie. 
Lubię także życzyć, aby ludzie sobie odpoczęli- w końcu jest to ten moment roku, kiedy wszyscy są zmęczeni podsumowaniami, kiermaszami, jasełkami, zestawieniami, itp., itd., czy ogólnie całym rokiem.
Najbardziej jednak lubię życzyć "spotkań z ludźmi, których chcemy spotykać, a nie tych, których musimy spotykać". Przecież na co dzień jesteśmy zmuszeni przebywać w różnym towarzystwie. Czasami mamy do czynienia z wręcz bardzo toksycznymi osobami. Dlatego życzę wszystkim, aby już nie tylko święta, ale cały nowy 2017 rok obfitował w dobre spotkania. W spędzanie jak największej ilości czasu z ludźmi, z którymi dobrze się czujemy, którzy nas wspierają i podbudowują, nie tymi, którzy próbują nas zdołować. Z tymi, którzy kojarzą nam się z ciepłem i światłem, jak Światło, które właśnie nadeszło pośród ciemnej nocy. 



Wspólne jedzenie, wspólne oglądanie filmów, wspólne uprawianie sportu, wyjścia do kin, teatrów... Jest mnóstwo form spędzania czasu. Byle robić to wszystko RAZEM. Osobiście, nie przez skajpa czy fejsbuka. Doprowadzać do wizyt w realu, a nie na ekranie czyjegoś komputera, tableta czy telefonu.

I śmiejmy się. Śmiejmy się jak najwięcej. Śmiech to zdrowie, a zdrowia życzylibyśmy sobie jak najbardziej. Przeczytałam gdzieś, że wspólny śmiech zbliża ludzi ze sobą, redukuje stres. Mamy trudne czasy, więc tym bardziej na przekór całemu bólowi po prostu śmiejmy się razem. Tak się tworzą przyjaźnie. Tak można wspomóc pokój na świecie, w choćby mikroskopijnym wymiarze, puszczając te małe iskierki dobra w obieg. Oby przetworzyły się w gorący ogień ;) dobra.

DO SIEGO I DOBREGO ROKU!!!
A oto i moja tegoroczna choinka. Nie wiem, jak Wasze, ale moja będzie stała do 2 lutego!


sobota, 17 grudnia 2016

Bazarek moja miłość

Odkąd pamiętam, nie cierpiałam chodzić na zakupy. Moja kochana Mama z moim Bratem uwielbiali modlić się nad każdą rzodkiewką i marchewką, co mnie osobiście doprowadzało do szału i zostawiałam ich samych z tą  przyjemnością. Także kiedy jeździliśmy z Bratem do Taty w Stanach, w latach dziewięćdziesiątych, kiedy kilomtrowe półki supermarketów kusiły swoją różnorodnością i wielkością, ja nie znosiłam kontemplacji nad takim czy innym keczupem.
Jednak życie jest życiem, człowiek się usamodzielnia, a że jeść trzeba to i na zakupy chodzić- także.

Mam to szczęście, że niedaleko od domu mam fantastyczny bazarek. 
Już dawno temu się przekonałam, że wizyty na nim to coś, czemu zakupy w wielkich samoobsługowych sklepach nawet nie mają co starać się dorównać.
Mam tu swoje stałe budki, Państwa sprzedających, których znam i z którymi chętnie rozmawiam. Jest drożej? Być może, ale kupuję i wiem, że nie daję zarobić prezesowi leniącemu się na fotelu za 1000 zł, który kupi sobie za moje pieniądze kolejne Ferrari, ale małym przesiębiorcom, którzy ciężko pracują, a przy okazji wzbogacają polską gospodarkę.

Zresztą, nawet, gdyby na sercu nie leżały mi tak bardzo względy ekonomii polskiej, poszłabym na bazarek chociażby dlatego, że stanowi on jeden z ostatnich bastionów komunikacji międzyludzkiej.
I tak- wizyty zazwyczaj zaczynam od przemiłej Pani Ali z tradycyjnego "zieleniaczka". Opowiadamy sobie to i owo, czasem na coś ponarzekamy. Kiedyś powitała mnie słowami: "O! Jest moja stokrotka!" :)  Zawsze mi mówi, że woli, żebym wpadała po mniej towaru, ale za to częściej. :) I tak się ciepło koło serca robi...

Potem kieruję się do budki spożywczej z dużą ilością nabiału. Pani, która tam pracuje, czasami jest zmęczona i miewa nietęgą minę. Jednak bardzo łatwo ją skruszyć- wystarczy zagadać, zapytać jak się czuje i już się uśmiecha. Ostatnio kupowałam serek mascarpone i chyba dzięki radom tej właśnie Ekspedientki po raz pierwszy wyszło mi jakieś ciasto:)

Kolejnym stałym punktem (poza piekarnią ;) jest sklepik ze słodyczami:) Cała moja rodzina i bliższa, i dalsza, i biologiczna, i nabyta wie, że w mojej lodówce można niekiedy nie znaleźć masła, jajek, sera, wędliny, ale jakaś czekoladka zawsze będzie :D Panowie w sklepie ze słodyczami mają same rarytasiki. I choć- jak przyznają- zawsze chodzi się do nich (nomen omen)- "na deser" (pod warunkiem, że zostanie jakaś gotówka po poprzednich zakupach), to ten deser niewątpliwie tam się znajdzie. Jeden z Panów bardzo lubi polityczno- ekonomiczne dysputy. Nie wkręcam się w nie zbytnio, ale to dzięki temu sprzedawcy uświadomiłam sobie, jak handel w tej części miasta jest trudny. To właśnie ten Pan powiedział mi, że miasto skategoryzowało nasze biedne Wierzbno w tej samej puli co osiedla przy ulicy Sobieskiego (a więc i przy Trakcie Królewskim) i nakłada na sprzedawców ogromne podatki. Mało tego- ludzie często nie chcą kupować w takich sklepikach, bo wydaje im się, że hipermarkety oferują te same produkty za niższe ceny. A to tylko złudzenie- np. żelki są po prostu sprzedawane w mniejszych paczkach, a w ostatecznym rozrachunku żelki w większej paczce na bazarku wychodzą znacznie taniej. Kolejny dowód na to, że nie wnikając głębiej w pewne sprawy omija nas wiele istotnych informacji... Czego sama jestem dowodem, niestety...
U Panów także (choć w innych budkach też) obkupuje się mój Tata, kiedy przyjedzie do Polski. Panowie już wiedzą, że jeśli Tata się pojawia, to znaczy, że trzeba będzie zamówić duż karton galaretek w czekoladzie, bloków galaretkowych oraz śliwek w czekoladzie i wisienek w likierze. Amerykany nie znajo...

Na naszym bazarku zakupy robią i młodzi, i starsi. Wiem, że są ludzie, którzy przyjeżdżają tu z innych części miasta.  
Oczywiście i tutaj nie brakuje oszustów i ludzi niemiłych. Jeden ze sprzedawców wędlin rozpoczynał od pojedynczej budki. Pamiętam swoje pierwsze wizyty tam- byłam pod wrażeniem wyboru, świeżości i sympatycznej obsługi. Dostałam trochę za dużo wędliny? Nie szkodzi, zjem. Ale kiedy drugi i trzeci raz zdarzyła się podobna sytuacja ("Oj, wie pani, trochę za dużo mi się ukroiło"), a po jakiś trzech miesiącach pojedyncza budka zrobiła się podwójna, odechciało mi się tam kupować.

Na szczęście "te minusy nie przysłaniają mi plusów", cytując klasyka. 

Wreszcie to, co najbardziej lubię w tym miejscu, to niepowtarzalna atmosfera pomiędzy handlarzami. Często słyszę, jak razem żartują, dokazują, jak sobie rozmieniają pieniądze czy polecają siebie nawzajem klientom. 
Weszłam dziś do sklepiku typu "klucze, zamki, żarówki, paski, zegarki, sznurówki", a szukałam... zapałek. Wyłonił się Pan o urodzie Roberta Biedronia, który polecił mi kiosk w sąsiedniej alejce (tam niestety pani była niemiła, ale przynajmniej miała zapałki :P)
Wcześniej stojąc w kolejce do piekarni podsłuchałam dialog dwóch panów, z dwóch różnych warzywniaków. Jeden właśnie przechadzał się wokół towaru, z rękami w kieszeni. Drugi na niego "nakrzyczał":
- Wyjmij te ręce z kieszeni i ludzi obsługuj!
- Pieniądze ścikam!- odpowiedział ten pierwszy.

W pierwszym momencie popatrzyłam w ich stronę zaniepokojona podniesionym tonem, ale zaraz potem uśmiechnęłam się na tą scenkę. Mina pana w piekarni (który owego dialogu nie słyszał) na widok mojego ubawienia- bezcenna. 

To w sumie niesamowite. Są przecież dla siebie nawzajem konkurencją. A jednak się wspierają i zdecydowanie lubią. Po prostu świetny zespół i niejedna korpo mogłaby się od nich uczyć!

Parę lat temu słyszałam głosy o rzekomej likwidacji bazarku. Na szczęście nic takiego się nie stało, ale jeśli tylko do czegoś takiego dojdzie, położę się Rejtanem pomiędzy budkami przy minus piętnastostopniowym mrozie!!! Myślę, że nie tylko ja. Bazarku nie oddamy, to nasza osiedlowa miłość:)

PS. Poniżej zamieszczam zdjęcie, na którym wygląda,, jakbym reklamowała jakąś melinę z graffiti, ale wierzcie mi- to raczej mój brak talentu fotograficznego...




poniedziałek, 5 grudnia 2016

Historia z serii niesamowitych :)

W kręgach, w których się obracałam, nauczono mnie, że w życiu nie ma przypadków. Znam również takich ludzi, którzy twierdzą, że życie składa się właśnie z przypadków wyłącznie. Niezależnie od tego, co kto na ten temat myśli i co myślę ja, zdarzają się takie historie, które ciężko racjonalnie wytłumaczyć. Ta jest jedną z nich.
W zeszłym tygodniu jeden z moich dni stał się wyjątkowo długi. Po trzydziestce mniej zależy Ci na oszczędzaniu, bardziej na komforcie. Ile zarabiają nauczyciele w Polsce- o tym nawet nie zamierzam się rozpisywać. Jednak kiedy jest prawie grudzień, na dworze siąpi jak na Alasce, a Ty od 4.30 jesteś na nogach... odżałowujesz te 30 złotych na taksówkę.
Podałam panu taksówkarzowi adres mojego domohotelu (bez obsługi), ustaliliśmy, którą trasą najlepiej jechać, po czym pan zapytał:
- Czy to tam, przy przedszkolu?
- Tak, dokładnie! Pewnie wszyscy panu podają moją ulicę jako wjazdową do przedszkola?
- Też... Ale znam to przedszkole, bo pracowała tam moja teściowa.
- O! no proszę! Wie pan, to moje macierzyste przedszkole.
- A Panią Stenię może pani pamięta?
Czy ja pamiętam Panią Stenię??? Moja kochana wychowawczyni z zerówki, nie mogłabym jej nie pamiętać! 

Pan powiedział, że była bardzo oddana pracy. Pokazał mi zdjęcia swojej żony, która podobno w czasach mojej przedszkolnej edukacji przychodziła do mamy do pracy. Ja niestety jej nie pamiętam... Za to moją kochaną Panią pamiętam doskonale.
- Miała zawsze bordo burzę włosów, była nieco tęższa- opisuje pan Wojtek.
Dokładnie, to ona!
Niestety, kilka lat temu zmarła. Nowotwór wątroby dość szybko postąpił.
Do tej pory posiadają w domu albumy ze zdjęciami, a nawet filmy nagrane w trakcie przedszkolnych przedstawień (Bogu dzięki żyliśmy w epoce, kiedy nie trzeba było się przejmować, że takie obrazki dostaną się w niepowołane ręce). 
Pan Wojtek delikatnie i z kulturą zasugerował, że jeśli podam mu numer telefonu, to oni z żoną poszukają wśród rodzinnych archiwów moich zdjęć, a może i film się jakiś znajdzie.  Zgodziłam się ochoczo (w takich sprawach zazwyczaj jestem impulsywna, ale tym razem się nie pomyliłam:)
Już następnego dnia odebrałam telefon:
- Pani Marysiu, nie ma pani na filmach, były kręcone nieco później, w latach dziewięćdziesiątych, ale znaleźliśmy pani zdjęcia, a nawet kartkę- napisane jest "Marynia Feldman z Rodzicami i bratem".

Podałam maila i już za momencik miałam te oto cudeńka w skrzynce:

 Pamiętam tą dziewczynkę z kotkiem! Nie pamiętam tekstu w środku. To musiały być wakacje przed zerówką (o ile mnie pamięć nie myli, z Panią Stenią spędziłam łącznie dwa piękne lata).

Wierszyk chyba moja Mamusia pisała :) Na dole moje własne kulfony :)



Pani Stenia to właśnie ta "bordowa burza loków" w środku na dolnej fotografii :)
Pamiętam tu niektórych... Niektórzy są teraz moimi znajomymi na facebooku...Jeśli rozpoznajecie się na którymś ze zdjęć, napiszcie do mnie proszę!

Ta historia uświadomiła mi wiele rzeczy. Po pierwsze, że trzeba przechowywać wspomnienia (zdjęcia, kartki..), nigdy nie wiadomo, kiedy mogą stać się potrzebne... I komu :)
Po drugie- przypadek, nie przypadek- podobnie jak ze wspomnieniami- nigdy nie wiemy, na jakie ścieżki można trafić pod koniec długiego dnia.
I wreszcie- myślę, że prawdą jest, iż "wszystkiego, co naprawdę powinnam wiedzieć dowiedziałam się w przedszkolu" :) Pani Stenia zapewniła mi tam jedne z najlepszych lat życia. Może dlatego potem stałam się na jakiś czas jej "koleżanką po fachu"? ;)

Serdecznie pozdrawiam Pana Wojtka z Żoną!


piątek, 2 grudnia 2016

Taką zimę kocham

Trafiłam dziś do bajki. Decydując się na przejście przez działki w drodze z metra do domu nie wiedziałam, że z ulicy wchodzę w zupełnie inny świat. 
Cisza, spokój, pusto wszędzie. Idę, a przede mną uginające się gałązki krzewów z dwóch stron alejki łączą się razem w niby bramę. Między gałązkami przelatują sikorki. Na czerwonych i czarnych kuleczkach bzu i róży zwisają sople. 
Idę sobie tymi dróżkami i wcale nie jest mi zimno. Biała pierzynka sprawia, że czuję się spokojnie. Zupełnie, jakbym nagle ze środka miasta trafiła w środek spokojnej wsi. Przypominają mi się dziecięce spacery po ukochanym Adamowie.  Czuję wdzięczność, że jest mi ciepło i że niczego w tej chwili mi nie brakuje.
Nagle orientuję się, że śnieg tak bardzo zasnuł drzewa na działkach, że ciężko będzie mi określić alejkę, w którą powinnam skręcić, aby wyjść na ulicę. Ale wiecie co? wcale mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Poczułam chęć zgubienia się w tym baśniowym labiryncie...:)
W tej baśni jestem królewną, która przechadza się po białym puszystym dywanie. Drzewa przygniecione śniegiem niczym poddani kłaniają mi się po drodze. Odwiedzam mieszkańców królestwa, którzy mieszkają pod różnymi adresami. Są piękni, ale nie są ludźmi.

 Mam ostatnio takie postanowienie, że będę się więcej uśmiechać. Do obcych ludzi. Zauważyłam, że wbrew pozorom zrobiłam się introwertyczką. Kiedyś uśmiechałam się więcej (o czym z resztą już tutaj pisałam). Teraz ciężko mi się przełamać wśród obcych ludzi. Od kilku dni próbuję wcielić w życie plan, aby uśmiechać się do nieznajomych mi osób. Jest to trudniejsze, niż myślałam. Nie tylko z powodu pewnej nieśmiałości (owszem- nieśmiałości), ale może bardziej dlatego, że coraz mniej chce mi się uśmiechać.
Dziś Pan Bóg dał mi całkiem konkretny powód do uśmiechu. Sami widzicie :)
PS. Dziękuję Dominice za inspirację ze zdjęciami i Joli za pomysł z uśmiechem :)