Współczesne
dziewczęta należące do tzw. starszej młodzieży muszą czasami odwołać się do
nowoczesnych środków komunikacji, aby poznać miłego pana.
Od jakiegoś
czasu wysłuchiwałam historie koleżanek, które z większym bądź mniejszym
powodzeniem umawiały się na randki z internetu. W akcie desperacji pewnej nocy
wykupiłam miesięczny abonament w pewnym serwisie, którego nazwę litościwie
pominę.
Z łącznie trzech panów, którzy odezwali się do mnie,
na spotkanie wybrałam tylko jednego. Może dlatego, że napisał coś więcej niż
„cześć”, „Dzień dobry” lub „J”. Choć nie powiem- miał chyba jedną wersję dla
wszystkich panien: „Czy na żywo też jesteś taka urocza? Masz piękny uśmiech i
powinnaś się jak najczęściej uśmiechać”. Przyjrzałam się swoim zdjęciom.
Uśmiechałam się raczej lekko. Ale dobrze, niech będzie: „Na żywo jestem jeszcze
bardziej urocza” odpowiedziałam i umówiliśmy się, jak wszyscy „prawdziwi
warszawiacy” pod Rotundą.
-
Ja to bym się przeszedł. A tyyyy?- zapytał po przywitaniu
niewysoki jegomość, który na zdjęciach jednak zdawał się wyższy. A w każdym
razie centymetry, które podał wskazywały na to, że jest wyższy ode mnie... a
nie niższy.
-
Ok...- odparłam nieśmiało, mając nadzieję na to, że jednak w
pewnym momencie usiądziemy gdzieś kulturalnie, bo poznawać wolę człowieka
twarzą w twarz, a nie- ramię w ramię. Zwłaszcza, kiedy sakramentalne „A tyyyy?”
( z przeciągnięciem frazy na „yyyyy”) pada poprzez wyrazisty zwrot przez ramię i
zaatakowanie twarzą mojej twarzy.
-
Ale nie złożysz na mnie reklamacji?
-
Ale jak to?- zapytałam zdziwiona, myśląc, że jest odpowiedni
dział życzeń i zażaleń. Ależ nie, mój towarzysz miał na myśli dział reklamacji
firmy ubezpieczeniowej, której był pracownikiem. Zrozumiałam to z kontekstu,
kiedy internetowy amant tak bardzo snuł swoje opowieści o reklamacjach na niego
spływających, że nie zauważył, jak czasami otwierałam usta w celu powiedzenia
czegoś.
Zatem- przeszliśmy się. Ja chodzić lubię i sam marsz
nie przeszkadzał mi, jednak zajrzałam na zegarek, kiedy po raz pierwszy
poczułam się zmęczona. Nie spacerem. Towarzystwem.
Rozmowa skierowała się na moje życie zawodowe.
Poinformowałam jegomościa, że pracuję w szkole. Wyraziłam się ogólnie o
dzieciach, że bywają różne, niektóre niesforne i nieujarzmione.
-
A tyyyyy?- padło tradycyjnie, z atakiem twarzy przez ramię.
-
Co ja?
-
No, jaka jesteś? Niesforna, nieujarzmiona?
O losie,
to się nie dzieje naprawdę...
Po chwili konsternacji padło:
- Wiesz, ja to
lubię zadawać pytania NA POMYŚLENIE. A ty lubisz, jak ci ktoś zadaje pytania?
- Wiesz... Ja
po prostu lubię rozmawiać- odrzekłam skromnie, skrzętnie korzystając ze swojego
czasu antenowego.
- A to ja
lubię, jak ktoś lubi odpowiadać na pytania, bo na przykład denerwuje mnie to,
kiedy spotykam się z kimś, dajmy na to- tak jak ja z tobą teraz i ja zadaję
pytania, a ta druga osoba milczy albo tylko odpowiada na moje pytania albo
odpowiada krótko i...
Nie no, nie wierzę. Teraz będzie mi wyświetlał film
pt. „Moje przygody z pannami z portalu”? Zachowałam jednak zimną krew:
-
Wiesz, no.. Musisz wziąć pod uwagę kontekst... Ja akurat nie
mam z tym problemu, ale rozumiem, że ktoś może się czuć w takiej sytuacji jak
ta zestresowany...
Ha! Punkt dla mnie. Jego „pytanie na
pomyślenie” skończyło się moją odpowiedzią na pomyślenie.
Dalej jednak było już tylko gorzej.
Opowieści ciąg dalszy:
- Ja to tak
bym chciał się ustatkować i mieć dzieci gdzieś koło czterdziestki.... A tyyy?
- Co ja?
- No... u
ciebie do czterdziestki bliżej przecież.
Yyyy. No...
nie da się ukryć. Spoko, mój wiek nie jest dla mnie powodem kompleksów.
- Tak, wiem,
jestem starsza od ciebie.
- No właśnie,
jak to możliwe?
- Ale co?
- No, że
jesteś starsza, a wyglądasz młodziej?
To zdaje się komplement przeleciał
rykoszetem w przestrzeni otwartej. Ale dziewczyna się nie zorientowała.
Dalsze perełki:
-
Ja to do pracy wstaję za dwadzieścia czwarta, pracuję od 6.
-
Ale chyba wcześniej kończysz?
-
No, czasem nawet o 18.
-
Ale przecież to niezgodne z prawem!
-
No, u nas pracuje się na godziny. Tyle, ile godzin
wypracujesz, tyle zarabiasz.
-
No, ale... Jesteś w stanie tak pracować do 18? Przecież po 16
już pewnie nie masz siły?
-
Ee, po 16 to ja już nie pracuję. Po 16 to ja już tylko
kabarety i filmiki z internetu oglądam i śmieję się do siebie jak głupi.
To tyle, jeśli chodzi o zainteresowania
pana. Wyznał także, że studia kończył zaoczne i nie bardzo go interesowały. Za
to przyznał, że władze jego uczelni w rodzinnym mieście „interesowało tylko to,
czy płacisz”.
Oczywiście praca także nie jest jego pasją.
Chętnie by ją zmienił, ale widać woli po 16 rozwijać swoje hobby, zamiast
wysyłać nowe CV. Pomijam fakt, że pracuje na drugim końcu miasta w stosunku do
końca, na którym mieszka. Ale przecież po co się przeprowadzać.
Cóż... cierpliwie słuchałam, coś nawet
od siebie opowiadałam. Tolerancyjnie podeszłam do sformułowań kaleczących język
polski w stylu „ poszłem”, „wyszłem”, „letko”, a przy „mojemu bratowi”
myślałam, że się przesłyszałam, ale nie- ten związek wyrazowy został powtórzony
i przyprawił mnie o więdnięcie uszu. Dobra, myślę sobie- nie bądź językową
purystką. Wszak w mężczyźnie odpowiednia forma wyrazowa nie jest najważniejsza.
Przyszedł jednak czas na gorzką wisienkę na tym skapcaniałym torcie.
-
Ja to bardzo nie lubię chodzić z moją mamą na zakupy.
-
O, ja też bardzo nie lubię zakupów. A co, chodzisz z mama na
zakupy, kiedy jesteś w...- tu wymieniłam nazwę jego rodzinnego miasta, niegdyś
wojewódzkiego!
-
Nie, tutaj z mamą chodzę na zakupy. Bo ja mieszkam z mamą.
Ooo, koleś. To już wiem, że pożegnamy
się bez szans na następne spotkanie. Trzydzieści trzy lata i na garnuszku
mamusi... Możesz o mnie zapomnieć tak szybko, jak ładuje ci się filmik na
youtubie.
-
Ale... Nie przeszkadza ci to? Ja na przykład już bym nie była
w stanie mieszkać ze swoją mamą. – próbowałam
podać pewną aluzję.
-
No, nie, nie narzekam...- jak masz uprane, poprasowane,
ugotowane i pozmywanie, to spróbuj ponarzekać, gościu..- No wiesz, przecież jej
nie wyrzucę...
-
Nie musisz wcale jej wyrzucać. Sam się możesz wyprowadzić.-
nie dawałam za wygraną.
-
No, ale nie wiem, czy by sobie poradziła finansowo...
Nie miałam już zbytnio ochoty
dyskutować, że zawsze można mamusi kochane pieniążki przesłać; po prostu nie
było sensu. Teraz najważniejsze stało się dotarcie do najbliższej stacji metra.
Niestety. Była daleko.
Opowieść snuła się (dosłownie!) dalej.
-
Wiesz, jak pracowałem w moim rodzinnym mieście, to jeździłem
jeszcze samochodem, zanim mi go skasowali. I...handlowałem zielonymi!!!
-
Czym?
-
Aha! To jest moje słynne pytanie na pomyślenie! No pomyśl, co
jest zielone?
-
No nie wiem- dolarami?
-
Nie!- brzmiała pełna zachwytu nad sobą odpowiedź.
-
No to nie wiem... Marihuana?
-
Nie! A pomyśl, co jesz codziennie... no, prawie codziennie i
jest zielone?- skąd on wie, co ja jem codziennie albo prawie codziennie?
-
No... ogórki?
-
Tak!! Warzywami handlowałem! To właśnie było pytanie na
pomyślenie!
To taka próbka
poczucia humoru pana...
Wreszcie
nadeszła upragniona stacja metra. Pożegnaliśmy się kulturalnie. Z rozpędu
powiedziałam „do zobaczenia”. Z ulgą zeszłam na peron. I kiedy kilka dni
później dostałam wiadomość o treści: „
Miło było cię słuchać i miło by było spotkać się znowu z taką uroczą
dziewczyną. Co ty na to, abyśmy wymienili się numerami telefonu?” – jedyna odpowiedź,
jaką miałam w myśli (a której ostatecznie nie przesłałam wcale) brzmiała:
„....or not???”