piątek, 7 marca 2014

Miało być pogodnie i optymistycznie, a tu...

W poniedziałek siedziałam wieczorem w domu. Dochodziła północ. Nagle usłyszałam głośne syreny, wybiegłam więc na balkon, aby zobaczyć, co się dzieje. Cała roztrzęsiona, ujrzałam trzy wozy strażackie. Słowem- przestraszyłam się nie na żarty.

A potem wróciłam do pokoju i popukałam się w czoło.
Przecież nie ma jeszcze wojny, a nawet jeśli by się właśnie zaczęła, to czemu miałoby się to stać akurat na mojej ulicy?? Co za niedorzeczność.
Małpa w głowie czasami płata figle. Za bardzo daje znać o sobie i trzeba ją ujarzmiać siłą racjonalnego umysłu.

Ale to życie w strachu już przestaje mnie bawić. Ślęczenie z nosem w internecie w poszukiwaniu informacji przecież tej wojny nie zatrzyma ani nie spowolni. Ani tym bardziej nie sprawi, że będę bardziej bezpieczna.

Przyszedł taki czas, że w ogóle nie wiadomo, co robić, żeby było dobrze.

Staram się zachować hart ducha, nie zalewać się łzami non stop, choć wiem, że niektórzy ludzie traktujący takie sprawy poważnie uważają, że pewnie teraz tak trzeba. Z resztą...co ja mówię? Czy jest ktoś, kto takich spraw nie traktuje poważnie??? Nawet te żarty z Tego, Którego NAzwiska Nie Wypowiem są w jakiś sposób podszyte powagą sytuacji.

Jednak przecież płaczem nikomu nie pomogę. Przypomina mi się ten wiersz Miłosza o powstaniu w getcie warszawskim (Campo di Fiori). Albo jego Piosenka o końcu świata. Gdzieś obok dzieje się dramat, gdzieś obok świat się kończy, a tu karuzela w zabawie, a tu "trzmiel nawiedza różę"- jak gdyby nigdy nic.

I zadaję sobie pytanie- a może właśnie tak trzeba? Może trzeba zaznać trochę radości i normalności TU i TERAZ, bo jutro możemy już ich nie mieć...?

Napisałam wcześniej, że chciałabym tu pisać teksty pogodne i optymistyczne. Powołanie to wielkie słowo i nie chcę używać górnolotnych zwrotów, ale czuję, że w pewien sposób dodawanie ludziom nadziei jest moim zadaniem... powołaniem.

Przychodzi taki czas, że być może wszystkie nasze powołania, troski, relacje, plany się zweryfikują. Że być może trzeba będzie Boga prosić o przeżycie choćby kolejnego jednego dnia, a wieczorem dziękować Mu za to przeżycie. Tak robi zapytana o swoje długie życie pewna dziewięćdziesięcioletnia staruszka z Krakowa, która "mało wymaga od Pana Boga" i w zdrowiu dożyła swoich lat. 

Panie Boże, minęło siedemdziesiąt lat, a historia niczego nas- ludzi nie nauczyła. A raczej - my się z niej niczego nie nauczyliśmy...
A może ludzkość znowu musi dosięgnąć dna, aby prawdziwie dostrzec i docenić to, co ma...?

Jedno jest pewne. Za mojego życia nie przypominam sobie chwili, żebyśmy tak bardzo Cię Boże potrzebowali.
My...WSZYSCY ludzie.

A właśnie teraz tak bardzo wszyscy powinniśmy być razem...

Obdarz nas pokojem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz