niedziela, 27 grudnia 2009

Po warsztatach z pisania- o relacjach w korporacjach

W tym ćwiczeniu miałyśmy pomyśleć o tym, co nam krąży po głowie jako temat książki. Ja pomyślałam sobie o relacjach. Po znalezieniu tego słowa- klucza miałyśmy za zadanie stworzyć swego rodzaju mind-mapę- wypisać wszelkie skojarzenia z wybranym przez nas pojęciem. Mapa ta miała być dla nas bazą, konspektem, do stworzenia czegoś większego. Ja skierowałam się bardziej w temat, który ostatnio mnie bardzo zainteresował i trochę odbiegłam od swojego konspektu. Przeczytałam mianowicie niedawno internetowy artykuł o wyjazdach integracyjnych w korporacjach. O tym, jak tam ludzie zachowują się jak dzieci na szkolnej wycieczce. Postanowiłam więc napisać to jako coś większego, coś, co jednak pojęcie „relacji” (bardzo szerokie przecież) będzie w sobie zawierać. Nie jestem zbyt zadowolona z efektu finalnego, ale może kiedyś to jeszcze przerobię.

Było ich około 30 osób. Pracowali w jednym biurze, na siódmym piętrze tego słynnego biznes- wieżowca. Codziennie rano przychodzili, aby włączyć komputer, wypić kilka kaw i wprowadzić do bazy danych kilkadziesiąt mniej lub bardziej znaczących liczb.
Nie stanowili jednolitej, szarej masy. O ludziach w tym biurze można raczej rzec, że była to mozaika osobowości. W części zajmującej się księgowością pracował wysoki Radek. Elegancik, zarówno w stroju jak i zachowaniu. Kobiety wprost uwielbiały jego pełen szarmancji sposób bycia. Czasami wręcz wymyślały preteksty, by móc się do niego zgłosić z jakąś sprawą.
W dziale marketingu pracowała Ela- szczupła brunetka o zgrabnej figurze. Codziennie miała na sobie przepisową garsonkę oraz drogie szpilki, których zazdrościły jej wszystkie koleżanki z biura. Chyba to włosy zawsze upięte w kok sprawiały, że ludzie odbierali ją jako zimną i nieprzystępną karierowiczkę. Nikt jednak nie mógłby odmówić jej profesjonalizmu.

(Tu należałoby sprytnie wpleść w dalszy ciąg opis innych barwnych postaci tego biura, ale na razie nie pokusiłam się o to. Im dłużej to czytam, tym bardziej się zachwycam, jaki piękny gniot napisałamJ)

Tego piątku wszyscy mieli jechać do Białowieży na weekendową imprezę integracyjną. Po pracy (gdzie tego dnia byli zwolnieni z oficjalnych strojów) zapakowali się do stojącego pod biurowcem autokaru. Jeszcze zanim minęli rogatki miasta, Tomek z Kasią byli już po dwóch piwach, co doprowadziło do szczerych wyznań.
- Powiem ci coś, Kaśka...- lekko zamroczonym głosem zaczął Tomasz.- Lubię cie, ale szasamy byfasz...wnerwiająca...i nie noś tych krótkich spódnic, bo się szłofiek skupić nie może...
- A ty...- odgryzła się Kasia- mógłbyś nie cfonić co pińć minut do tej tfojej lafiryndy...my tu zapierdzielamy, a ty se gadki telefoniczne uskuteczniasz, e?
Kiedy dojechali na miejsce, rozpoczęło się rozdzielanie pokoi.
Ewelina (młoda mężatka) z zaręczonym Piotrkiem kategorycznie zażądali wspólnej „dwójki”. Zosia z Elą, jak prawdziwe psiapsiółki od serca, zażyczyły sobie pokój w najbardziej oddalonym skrzydle ośrodka (aby móc plotkować na temat wszystkich).
W oczekiwaniu na pokój, Marek zadzwonił do swojej żony:
- Kochanie, dojechaliśmy...Tak, wszystko w porządku. Nie, nie jest mi zimno. Tak, wziąłem szczoteczkę do zębów. Kochanie! Posłuchaj, zadzwonię dopiero w niedzielę z autokaru. Wyłączam telefon. Sama rozumiesz- szef kazał...No, to ucałuj dzieciaki. Pa.

1 komentarz: