sobota, 17 grudnia 2016

Bazarek moja miłość

Odkąd pamiętam, nie cierpiałam chodzić na zakupy. Moja kochana Mama z moim Bratem uwielbiali modlić się nad każdą rzodkiewką i marchewką, co mnie osobiście doprowadzało do szału i zostawiałam ich samych z tą  przyjemnością. Także kiedy jeździliśmy z Bratem do Taty w Stanach, w latach dziewięćdziesiątych, kiedy kilomtrowe półki supermarketów kusiły swoją różnorodnością i wielkością, ja nie znosiłam kontemplacji nad takim czy innym keczupem.
Jednak życie jest życiem, człowiek się usamodzielnia, a że jeść trzeba to i na zakupy chodzić- także.

Mam to szczęście, że niedaleko od domu mam fantastyczny bazarek. 
Już dawno temu się przekonałam, że wizyty na nim to coś, czemu zakupy w wielkich samoobsługowych sklepach nawet nie mają co starać się dorównać.
Mam tu swoje stałe budki, Państwa sprzedających, których znam i z którymi chętnie rozmawiam. Jest drożej? Być może, ale kupuję i wiem, że nie daję zarobić prezesowi leniącemu się na fotelu za 1000 zł, który kupi sobie za moje pieniądze kolejne Ferrari, ale małym przesiębiorcom, którzy ciężko pracują, a przy okazji wzbogacają polską gospodarkę.

Zresztą, nawet, gdyby na sercu nie leżały mi tak bardzo względy ekonomii polskiej, poszłabym na bazarek chociażby dlatego, że stanowi on jeden z ostatnich bastionów komunikacji międzyludzkiej.
I tak- wizyty zazwyczaj zaczynam od przemiłej Pani Ali z tradycyjnego "zieleniaczka". Opowiadamy sobie to i owo, czasem na coś ponarzekamy. Kiedyś powitała mnie słowami: "O! Jest moja stokrotka!" :)  Zawsze mi mówi, że woli, żebym wpadała po mniej towaru, ale za to częściej. :) I tak się ciepło koło serca robi...

Potem kieruję się do budki spożywczej z dużą ilością nabiału. Pani, która tam pracuje, czasami jest zmęczona i miewa nietęgą minę. Jednak bardzo łatwo ją skruszyć- wystarczy zagadać, zapytać jak się czuje i już się uśmiecha. Ostatnio kupowałam serek mascarpone i chyba dzięki radom tej właśnie Ekspedientki po raz pierwszy wyszło mi jakieś ciasto:)

Kolejnym stałym punktem (poza piekarnią ;) jest sklepik ze słodyczami:) Cała moja rodzina i bliższa, i dalsza, i biologiczna, i nabyta wie, że w mojej lodówce można niekiedy nie znaleźć masła, jajek, sera, wędliny, ale jakaś czekoladka zawsze będzie :D Panowie w sklepie ze słodyczami mają same rarytasiki. I choć- jak przyznają- zawsze chodzi się do nich (nomen omen)- "na deser" (pod warunkiem, że zostanie jakaś gotówka po poprzednich zakupach), to ten deser niewątpliwie tam się znajdzie. Jeden z Panów bardzo lubi polityczno- ekonomiczne dysputy. Nie wkręcam się w nie zbytnio, ale to dzięki temu sprzedawcy uświadomiłam sobie, jak handel w tej części miasta jest trudny. To właśnie ten Pan powiedział mi, że miasto skategoryzowało nasze biedne Wierzbno w tej samej puli co osiedla przy ulicy Sobieskiego (a więc i przy Trakcie Królewskim) i nakłada na sprzedawców ogromne podatki. Mało tego- ludzie często nie chcą kupować w takich sklepikach, bo wydaje im się, że hipermarkety oferują te same produkty za niższe ceny. A to tylko złudzenie- np. żelki są po prostu sprzedawane w mniejszych paczkach, a w ostatecznym rozrachunku żelki w większej paczce na bazarku wychodzą znacznie taniej. Kolejny dowód na to, że nie wnikając głębiej w pewne sprawy omija nas wiele istotnych informacji... Czego sama jestem dowodem, niestety...
U Panów także (choć w innych budkach też) obkupuje się mój Tata, kiedy przyjedzie do Polski. Panowie już wiedzą, że jeśli Tata się pojawia, to znaczy, że trzeba będzie zamówić duż karton galaretek w czekoladzie, bloków galaretkowych oraz śliwek w czekoladzie i wisienek w likierze. Amerykany nie znajo...

Na naszym bazarku zakupy robią i młodzi, i starsi. Wiem, że są ludzie, którzy przyjeżdżają tu z innych części miasta.  
Oczywiście i tutaj nie brakuje oszustów i ludzi niemiłych. Jeden ze sprzedawców wędlin rozpoczynał od pojedynczej budki. Pamiętam swoje pierwsze wizyty tam- byłam pod wrażeniem wyboru, świeżości i sympatycznej obsługi. Dostałam trochę za dużo wędliny? Nie szkodzi, zjem. Ale kiedy drugi i trzeci raz zdarzyła się podobna sytuacja ("Oj, wie pani, trochę za dużo mi się ukroiło"), a po jakiś trzech miesiącach pojedyncza budka zrobiła się podwójna, odechciało mi się tam kupować.

Na szczęście "te minusy nie przysłaniają mi plusów", cytując klasyka. 

Wreszcie to, co najbardziej lubię w tym miejscu, to niepowtarzalna atmosfera pomiędzy handlarzami. Często słyszę, jak razem żartują, dokazują, jak sobie rozmieniają pieniądze czy polecają siebie nawzajem klientom. 
Weszłam dziś do sklepiku typu "klucze, zamki, żarówki, paski, zegarki, sznurówki", a szukałam... zapałek. Wyłonił się Pan o urodzie Roberta Biedronia, który polecił mi kiosk w sąsiedniej alejce (tam niestety pani była niemiła, ale przynajmniej miała zapałki :P)
Wcześniej stojąc w kolejce do piekarni podsłuchałam dialog dwóch panów, z dwóch różnych warzywniaków. Jeden właśnie przechadzał się wokół towaru, z rękami w kieszeni. Drugi na niego "nakrzyczał":
- Wyjmij te ręce z kieszeni i ludzi obsługuj!
- Pieniądze ścikam!- odpowiedział ten pierwszy.

W pierwszym momencie popatrzyłam w ich stronę zaniepokojona podniesionym tonem, ale zaraz potem uśmiechnęłam się na tą scenkę. Mina pana w piekarni (który owego dialogu nie słyszał) na widok mojego ubawienia- bezcenna. 

To w sumie niesamowite. Są przecież dla siebie nawzajem konkurencją. A jednak się wspierają i zdecydowanie lubią. Po prostu świetny zespół i niejedna korpo mogłaby się od nich uczyć!

Parę lat temu słyszałam głosy o rzekomej likwidacji bazarku. Na szczęście nic takiego się nie stało, ale jeśli tylko do czegoś takiego dojdzie, położę się Rejtanem pomiędzy budkami przy minus piętnastostopniowym mrozie!!! Myślę, że nie tylko ja. Bazarku nie oddamy, to nasza osiedlowa miłość:)

PS. Poniżej zamieszczam zdjęcie, na którym wygląda,, jakbym reklamowała jakąś melinę z graffiti, ale wierzcie mi- to raczej mój brak talentu fotograficznego...




2 komentarze:

  1. Kochana, żeby tylko ten fotel prezesa kosztował 1000 złotych....Korpoludki z samego szczytu hierarchii niczego i tak by się na takim bazarku nie nauczyli, bo korpo to korpo i już. Niestety. Czekam na kolejne reportaże, a piszesz je tak wspaniałe, że brak bardziej udanego zdjęcia nie przeszkadza. Też lubię bazarki i ich lokalny koloryt. Możliwość porozmawiania, powolnego modlenia się nad rzodkiewką :-) pisz, pisz, jeszcze raz-pisz :-) a presto, ci sentiamo al telefono!

    OdpowiedzUsuń